“Niezrównany mistrz”, “geniusz”, “wybitny poeta” – tego typu określeń używają wobec Wojciecha Młynarskiego jego byli współpracownicy, fani i naśladowcy. On sam był bardziej powściągliwy w mówieniu o swojej twórczości. – Jest takie powiedzenie, że poetą się nie jest, poetą się bywa. Mnie się wydaje, że w niektórych moich tekstach ja się może otarłem o poezję, ale napisałem bardzo wiele tekstów rzemieślniczych, które były przyzwoicie skrojone, ze szlagwortem gdzie trzeba, dobrze zbudowane itd. Ale żeby one do miary aż poezji pretendowały, to tego nie powiem. Ja używam słowa “tekściarz”.
Geniusz, tekściarz, opisywacz
Mistrzowie i czeladnicy
“Tekściarz” Młynarski miał wielki szacunek do twórców, od których czerpał inspiracje. – Każda dziedzina sztuki, jeśli ma być autentyczna, musi mieć charakter cechowy, muszą być mistrzowie i czeladnicy – mówił, odbierając nagrodę “Złotego Berła”. Wśród swoich mistrzów wymieniał m.in. Mariana Hemara, Juliana Tuwima, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i Jeremiego Przyborę. A także Jerzego Dobrowolskiego, który nauczył go zwięzłego pisania. – Kiedy czytałem mu kolejny tekst, mówił zawsze: “skróć o połowę!”.
Konstruktywną krytykę swoich tekstów Młynarski zawsze brał pod uwagę, mając w pamięci słowa jednego ze swych mentorów Kazimierza Rudzkiego, który powiedział mu kiedyś, że jeśli tekst jest źle przyjmowany przez odbiorców, to należy go poprawić, a nie mówić, że “publiczność jest głupia i się nie zna”.
Puenta i cała reszta
Przy innej okazji Wojciech Młynarski określił siebie mianem “opisywacza”. Uchylił wówczas rąbka tajemnicy swojego warsztatu, polegającego na wymyślaniu zaskakującej puenty i dopisywaniu do niej reszty tekstu. – Moje najlepsze piosenki napisałem od końca – wyznał.
Dla Młynarskiego prosta forma literacka, jaką jest piosenka, była idealną platformą dla przekazania ważnych i ciekawych treści. – Można przy jej pomocy sporo zdziałać. Nie tylko wzruszyć, ale też sprowokować do myślenia – mawiał.
Prowokowanie do wysiłku intelektualnego wynikało z szacunku dla słuchaczy. – Robię takie założenie, że odbiorca jest inteligentny, lubi, jak się z nim prowadzi pewną grę, jak mu się daje do myślenia. Jest wielką satysfakcją dla artysty, który w ten sposób działa, że usłyszy ten śmiech, że usłyszy te brawa wtedy, kiedy mniej więcej się tego spodziewał.
Śmiech widowni nie był rzadkością podczas występów Młynarskiego, bo w jego tekstach aż iskrzyło się od wyrafinowanego dowcipu. Jak mawiał, “poczucie humoru to najwspanialsza wspólnota, jaka może się pojawić między ludźmi”.